Uczniowie po śmierci Jezusa przeżyli dramat, oni Go stracili, byli w rozpaczy, zawaliło im się całe życie. Gdy Zmartwychwstały im się ukazywał, odkrywają, że Jezus żyje, są zachwyceni, wraca radość i nadzieja. Ale za każdym razem gdy już się ucieszyli, że wszystko wróci do normy, Jezus znika. Dwa przykłady. Uczniowie idący do Emaus, tak naprawdę uciekają z Jerozolimy, są zdruzgotani, całkowicie rozbici. W drodze dołącza się do nich Jezus, idzie z nimi, pomaga im zrozumieć Pisma, rozpala ich serca, ale dokładnie wtedy, kiedy oni rozpoznają Go przy łamaniu chleba, to On im znika. „Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu” (Łk 24,31). Jeszcze bardziej dramatycznie to wygląda w przypadku Marii Magdaleny. Kobieta płacze, tęskni, rozpacza. Gdy Jezus wymawia jej imię „Mario”, ona Go rozpoznaje, cieszy się, a w tym momencie Zmartwychwstały Pan mówi: „Nie zatrzymuj Mnie” (J 20,17). Przecież w tym momencie ona właśnie chciałaby Go chwycić i już nie puścić, bo już raz Go straciła. Dlaczego Jezus tak postępował? Paradoksalnie Jezus czynił to, aby być jeszcze bardziej obecnym w ich życiu i później w życiu Kościoła.
Od samego początku Zmartwychwstały uczy uczniów swojej nowej formy obecności. Jezus chce przestać być zewnętrznym przedmiotem pragnienia, który można zdobyć, ale można też stracić, można doświadczać bliskości ale można też doświadczać oddalenia. I dlatego Chrystus pozostawił siebie w Chlebie Eucharystycznym, żeby zamieszkać w nas, w naszym wnętrzu.
W ten sposób może On być w najpełniejszy sposób obecny w życiu każdego Jego ucznia, każdego wierzącego. A to oznacza koniec tęsknoty, zmagania, walczenia, zdobywania. Jezus nam Siebie dał. Nie musimy Go już zdobywać ani robić czegokolwiek, żeby On stał się bardziej obecny, żeby był bliżej. My mamy tylko usiąść i przeżywać, kontemplować Jego obecność.
Co więcej, nie da się niczego zrobić, żeby Jezus był bliżej, bo przecież On przychodzi do nas w Komunii Świętej. Tutaj pojawia nam się mały problem z właściwym rozumieniem tej tajemnicy. Nie pomogła nam w tym niestety sakramentologia. Chodzi o określenie jak długo Jezus jest obecny w postaciach eucharystycznych. Sakramentologia odpowiada, że tak długo, jak długo istnieją te postacie. Niestety nieszczęśliwie przełożono to na rzeczywistość duchową i wyszło na to, że Jezus byłby w nas obecny po przyjęciu Komunii Świętej tylko przez ten krótki czas, zanim rozpuszczą się postacie. Takie myślenie prowadzi do absurdu, że zależy to od naszych soków trawiennych. Jest to oczywiście błędne rozumienie. Kiedy przyjmujemy Komunię Świętą, to Jezus nie przychodzi do nas z krótką kurtuazyjną wizytą. Tak, postacie znikają, ale Jezus pozostaje obecny w naszych duszach w sposób mistyczny, wcale nie mniej realny, i dlatego jesteśmy mistycznym ciałem Chrystusa.
W Drugim Liście do Koryntian św. Paweł potwierdza, że to właśnie rozumienie jest właściwe, gdy mówi: „Czyż nie wiecie o samych sobie, że Jezus Chrystus jest w was? Chyba żeście odrzuceni” (2Kor 13,5). Dla niego to była krótka piłka – albo jesteś odrzucony albo wiesz, że Chrystus w tobie mieszka.
Jak bardzo zmieniłoby się nasze życie jeżeli byśmy wychodzili z Eucharystii ze świadomością, że Jezus jest obecny w nas. I to jest królestwo Boże pośród nas, że Jezus jest we mnie i w nas. Dokładnie tak jak jest w Komunii Świętej. W każdej Hostii, a nawet w każdym jej kawałku jest obecny cały Jezus (dlatego jeżeli kapłan, z powodu zbyt dużej liczby osób, łamie hostie na mniejsze kawałki, to nadal każdy otrzymuje całego Jezusa – Jego ciało i krew, duszę i bóstwo). Jednocześnie gdy przyjmujemy razem Komunię Świętą, to dalej jest jeden Jezus i wtedy naprawdę jesteśmy Jego mistycznym ciałem i ludzie mają prawo zobaczyć w nas Jezusa.
Powinniśmy stać się odblaskiem Chrystusa, aby ludzie mogli zobaczyć Jezusa obecnego w nas. Ojcowie Kościoła mówili, że Kościół to jest Mysterium Lunae czyli tajemnica księżyca. Chodzi o to, że tak jak księżyc nie świeci swoim światłem, a jedynie odbija światło słoneczne, tak Kościół (jak i jego członkowie, w szczególności święci) nie tworzy swojego światła ale świeci światłem obecności Jezusa Chrystusa, niejako odbija światło Chrystusa. Dlatego w Godzinkach śpiewamy o Maryi: „Piękna jak w pełni księżyc, świeci człowiekowi”. Maryja jest porównywana do księżyca w pełni, ponieważ całą sobą odbija światło Chrystusa i w pełni świeci Jego światłem.
My także powinniśmy odbijać światło Chrystusa. I dobra nowina jest taka, że nie musimy do tego być doskonali. Ojcowie Kościoła mówili o Mysterium Lunae, ale oni nie widzieli księżyca z bliska. My już widzieliśmy i wiemy, że choć z daleka jest taki romantyczny, to jednak z bliska szału nie ma – trochę kraterów, wygląda jak pumeks, właściwie nic tam nie ma. Jestem przekonana, że większość z nas, kiedy patrzy na siebie z bliska myśli sobie: Jakże ja mogę świecić światłem Chrystusa? Jakże królestwo Boże może się objawić przeze mnie? Wtedy przypomnijmy sobie o Misterium Lunae. Może nie będziemy świecić tak jak Maryja – jak księżyc w pełni – ale zawsze możemy odbijać światło Chrystusa, jeżeli tylko On w nas mieszka.
Jeżeli masz świadomość, że Jezus jest obecny w tobie i żyjesz w prostocie tego jakim jesteś, poddaj się pod Jego wpływ, aby to On działał w tobie tak jak chce. Wtedy to On będzie świecił a ludzie zobaczą królestwo Boże.
Elżbieta Król-Cebulska