Mazurskie "bindugi" z zieloną herbatą

Z Miriam Arbter-Korczyńską, dziennikarką radiową, laureatką nagrody Stowarzyszenia Wydawców Katolickich „Mały Feniks”’, harcerką, pasjonatką żeglarstwa i miłośniczką psich zaprzęgów – rozmawia Jagoda Podolak

Mąż Robert- informatyk, dwie córki: Sara- studentka architektury i Noemi - uczennica bielskiej szkoły muzycznej.

Zastanawiam się, jak się z tobą przywitać: żeglarskim „Ahoj!”czy harcerskim „Czuwaj!”, czy „ Szczęść Boże „ Pani Redaktor- co wybierasz?

Myślę, że to wszystko składa się na całą mnie.

Zacznijmy od początku - czyli od wiedeńskiej hrabianki.

To wcale nie od początku, to bardzo daleko przed początkiem, przynajmniej moim! Wiedeńską hrabianką była moja prababcia, dzięki której grałam na fortepianie. To ona była w rodzinie dobrym duchem- kultywowała takie rzeczy, na które w czasach komunizmu mało kto miał czas i ochotę, bo po co haftować, malować, po co grać na fortepianie. Dało jej to wtedy szansę na przetrwanie i wychowanie dwóch synów, z których jeden był moim dziadkiem. Zmarła, jak miałam 8 lat.

Początki mojej szkoły muzycznej były związane właśnie z nią. My mieszkaliśmy na obrzeżach Cieszyna, ona w centrum. Ponieważ chodziłam wtedy do dwóch szkół- podstawowej i muzycznej, mogłam pomiędzy zajęciami zawsze do niej przyjść i posiedzieć przy dobrej herbacie z domowymi konfiturami, i pograć na fortepianie.

Ten dobry duch pozostał, przeniosłaś taki model wychowania na twoje córki?!

Trochę tak...Prababci zawdzięczamy choćby tradycje świąteczne. U nas, co roku przed Bożym Narodzeniem przygotowuje się kilkadziesiąt gatunków drobnych ciasteczek. Zaczyna się już od początku adwentu, bo część z nich jest suszonych... W tym roku miałam ogromną satysfakcję, bo Sara - starsza moja córa, – której nie ma w czasie adwentu w domu, pozbierała parę przepisów i robiła również w Krakowie (tam studiuje - przyp. red.) ciasteczka.

Z którym miejscem jesteś związana najbardziej: z Cieszynem, Andrychowem czy z Bielskiem?

Zdecydowanie z Cieszynem, to miejsce, do którego wracam i chyba zawsze będę wracać, jak do domu. W Andrychowie natomiast sypiam. Mam tę przyjemność, że dom, w którym mieszkam, jest położony w przepięknym miejscu- na obrzeżach Andrychowa tuż przy szlaku wiodącym na Pańską Górę i potem dalej na Laskowiec, Groń Jana Pawła II.

Całe nasze rodzinne życie toczy się w Bielsku. Dzieci chodziły tutaj do szkoły; młodsza córka dalej chodzi. My z mężem długo tu pracowaliśmy, teraz on pracuje gdzie indziej, ja dalej jestem związana z Bielskiem.

Dla ocieplenia scenerii porozmawiajmy o twojej miłości do Wielkich Jezior.

Druga połowa czerwca, to jest ten moment, kiedy zaszywamy się na Mazurach. Uprawiamy żeglarstwo szuwarowe, zdecydowanie unikamy portów. Teraz jest to już o tyle wygodne, że właściwie do tych portów zaglądać nie trzeba wcale- chociażby po zakupy. Dzisiaj zakupy można zrobić w każdej wioseczce, więc nie ma z tym problemu.

Ta pasja żeglarska, to też gen rodzinny?

Moi rodzice żeglowali po jeziorze Goczałkowickim, nawet jak mama była ze mną w ciąży (śmiech)! Nasza z mężem przygoda z żeglarstwem zaczęła się jeszcze w czasach studenckich. Znajomi organizowali rejs i szukali chętnych. Zdecydowaliśmy, że spróbujemy, i to „spróbujemy” trwa już 20 parę lat i ma się dobrze!

Co najbardziej kochasz w żeglarskim życiu?

Ciszę, spokój i brak ludzi. Żeglujemy zawsze w czerwcu, jeszcze przed pełnym sezonem. Staramy się znajdować takie miejsca, gdzie jesteśmy faktycznie sami albo z ludźmi, którzy też szukają ciszy i spokoju. Najbardziej kochamy jeziora południowe: Nidzkie, Bełdany. To właśnie na tamtejszych bindugach jest więcej spokoju; również, dlatego że te jeziora są wąskie i wymagają „mieszania” żaglami.

Jezioro Nidzkie, jest jeziorem ciszy, nie można tam używać silników; do brzegu trzeba umiejętnie dobić na żaglach albo na pagajach. Dla niektórych miłośników żeglarstwa jest dla odmiany ważne, żeby było głośno i z przytupem, oni raczej cumują w portach, bo tam są tawerny, koncerty i tłumy. Więc...dla każdego coś miłego!



Twoje córki od razu wpasowały się w żeglarski klimat?

Chyba nie bardzo miały wyjście, bo żeglują zanim zaczęły chodzić (śmiech)!Starsza ma patent, młodsza dopiero dorasta do wieku, w którym go może zrobić- myślę, że w przyszłym roku już będzie próbowała.

Przeżyłaś kiedyś na Mazurach chwile grozy, na przykład biały szkwał?

Nie byłam w sytuacji, kiedy na Mazurach pojawiał się typowy biały szkwał. Nie wydaje mi się, że mógłby się pojawić znikąd, czyli z błękitnego nieba. Zdarzały nam się bardzo ostre burze, które jednak zawsze było widać wcześniej.

Nawet na Śniardwach, które są największym mazurskim jeziorem, zawsze zdąży się dobić żaglówką do brzegu. Jeśli tylko uważnie patrzymy w niebo i obserwujemy zmiany na nim zachodzące, to raczej nie znajdziemy się w sytuacji zagrożenia życia.



Ciąg dalszy wywiadu z Miram Arbter- Korczyńską do posłuchania w wersji dźwiękowej a w nim min.:

  • - o sympatii do mądrych i niezależnych...
  • - o SPA na...świeżym powietrzu
  • - o udanym życiu rodzinnym bez TV

ZAPRASZAM

Jagoda Podolak

Część 2 (13:04).

Część 3 (10:14).